Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Gabrjel Luna.djvu/161

Ta strona została przepisana.

jąc się, zapytujesz samego siebie: a może ona w tej chwili umiera z głodu? Nie wiesz także, czy córka twoja nie leży w szpitalu, podczas gdy ty korzystasz z mieszkania, które pozostawili ci nasi rodzice.
— Wszystkie twoje wysiłki, Gabrjelu, nie zdadzą się na nic — odparł Estaban z ponurym wyrazem twarzy. — Nie uzyskasz nic ode mnie! Nie mów mi więcej o tej dziewczynie; zbyt wiele przez nią cierpiałem; złamała całe moje życie! Czy nie zastanowiłeś się nad tem, że rodzina Luna przez wieki całe świeciła przykładem cnoty, że była szanowana przez cały świat? I oto nagle stoczyliśmy się na samo dno upadku, stając się dla wszystkich pośmiewiskiem! Ach, jakże strasznie cierpiałem! Niejednokrotnie, zamknąwszy się w tem mieszkaniu, płakałem z wściekłości, usłyszawszy co szeptano za mojemi plecami. A pozatem, moja nieszczęśliwa żona umarła przecież ze wstydu! Biedna! Zeszła z tego świata, nie chcąc być świadkiem mego bólu, nie chcąc znosić dłużej ludzkiej pogardy. Chcesz, abym teraz o tem wszystkiem zapomniał? Cokolwiekbyś chciał mi jeszcze powiedzieć, Gabrjelu, honor pozostanie dla mnie honorem! Nie ścierpiałbym, aby ludzie mówili o nas: „Lunowie są ludźmi bez czci i bez wstydu“! A mieliby prawo tak mówić, gdybym przygarnął tę upadłą dziewczynę. Dlatego też błagam cię i zaklinam na naszą braterską miłość, nie nalegaj dłużej. Rozkrwawiasz moje rany zupełnie niepotrzebnie, gdyż mnie nie przekonasz.
— Jednakże — podjął znów Gabrjel — religja wasza uczy przecież, że dzieci są darem Boga. Czyż macie przeto prawo odtrącać je i wyklinać, gdy staną się przyczyną waszego cierpienia? Nie, po sto-