Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Gabrjel Luna.djvu/162

Ta strona została przepisana.

kroć nie, Estabanie! Miłość rodzicielska winna być silniejsza, niż przesądy społeczne. Przecież dzięki dzieciom naszym możemy trwać przez wieki całe, przecież to dzieci nasze dają nam nieśmiertelność. Obojętność wobec tych istot, które są naszem dziełem, odmawianie im pomocy w potrzebie — jest pewnego rodzaju samobójstwem.
— Nie przekonasz mnie! — krzyknął Estaban gwałtownie. — Nie chcę, nie chcę, nie chcę!
A więc pozwól powiedzieć sobie, że postępowanie twoje jest podłe! Jeżeli już jesteś tak wrażliwy na honor, na ten głupi honor, którego obrazę zmywa się krwią, dlaczego nie starałeś się odszukać tego uwodziciela, który ukradł ci córkę? Dlaczegoś go nie zabił, jak to czynili ojcowie w dawnych melodramatach? Jesteś człowiekiem spokojnym, nie nauczono cię sztuki zabijania bliźnich, podczas gdy ten osobnik ma dobrą praktykę w władaniu bronią. Pozatem, gdybyś, opierając się na tem, co nazywasz swojem prawem, szukał zemsty nie w pojedynku, odbytym według wszelkich reguł, jego potężna rodzina poprzysięgłaby ci zemstę. Wyrzekłeś się więc zemsty tylko przez instynkt samozachowawczy, ze strachu przed katorgą. Oszczędziłeś zbrodniarza, a potępiłeś ofiarę! Tak, powtarzam ci jeszcze raz, jest to nikczemne tchórzostwo!
Drewniana Rózga z uporem potrząsnął głową:
— Nie przekonasz mnie, nie przekonasz mnie! Opuściła mnie, więc i ja ją z kolei opuszczę!
— Gdyby opuściła cię, otrzymawszy błogosławieństwo księdza przed ołtarzem, byłbyś zadowolony i przyjmowałbyś ją z otwartemi ramionami, ilokrotnieby przybyła, aby cię odwiedzić. Ale ona ode-