Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Gabrjel Luna.djvu/166

Ta strona została przepisana.
VI.

Turkot maszyny do szycia rozlegał się teraz od rana do wieczora w mieszkaniu Luna. Ten metaliczny odgłos łączył się obecnie z uderzeniami młotka szewca. Ta świecka praca zakłócała pobożną ciszę Górnego Klasztoru.
Kiedy Gabrjel opuszczał posłanie przed wschodem słońca, po nocy źle przespanej, po nocy męczącego kaszlu, zastawał już Sagrario w pierwszym pokoju, zajętą przygotowywaniem maszyny do pracy codziennej.
Drugiego dnia po powrocie do katedry ściągnęła pokrowiec z maszyny i z cichym spokojem oddała się pracy, mając nadzieję, że przestaną się nią zajmować, że przebaczą jej przeszłość. Stara ogrodniczka dostarczała jej roboty. Lekki szelest igły łączył się w tem starożytnem domostwie z akordami fisharmonji kierownika chóru.
Drewniana Rózga nie wyprowadził się z mieszkania, snuł się natomiast po izbach, jak cień. Udając się do katedry, lub do Górnego Klasztoru, pozostawał tam jak mógł najdłużej. Do mieszkania wracał tylko wówczas, kiedy go do tego zmuszała konieczność. W czasie obiadu opuszczał głowę, aby nie patrzeć na córkę, siedzącą na drugim końcu stołu, której w obecności ojca zawsze się na płacz zbierało. Przykre milczenie panowało przy stole. Jeden tylko Don Luis dzięki swemu roztargnieniu nie zdawał sobie sprawy z sytuacji. Rozmawiał wesoło z Gabrjelem o swoich planach, pełen, jak zawsze, zapału dla muzyki. Artysta miał zwyczaj nie dzi-