Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Gabrjel Luna.djvu/167

Ta strona została przepisana.

wić się niczemu, więc i powrót Sagrario pod dach rodzicielski nie był dlań niespodzianką.
Zaraz po śniadaniu Estaban wychodził spiesznie, aby powrócić dopiero pod wieczór. Po obiedzie zamykał się w swoim pokoju, pozostawiając Gabrjela i córkę w jadalni. Sagrario puszczała maszynę w ruch, a Don Luis grał na fisharmonji, dopóki zegar nie wydzwonił dziewiątej, a Don Antolin nie przyszedł, aby zamknąć schody, wiodące na wieżę. Poruszał z hałasem pękiem kluczy.
Gabrjela oburzał zacięty upór brata.
— Zamęczasz tę małą! Ojciec nie powinien w ten sposób postępować!
— Cóż robić! Jest to ponad moje siły! Nie mogę się przemóc, aby na nią spojrzeć. Może być zadowolona, że ją wogóle chcę tutaj znosić! Ach, gdybyś wiedział jak mnie ranią ludzkie spojrzenia!
Jednakże powrót Sagrario nie wywołał na Claverias takiego skandalu, jak sądził Estaban. Energiczna postawa ciotki Tomasy nakazywała posłuch i milczenie. Pozatem te proste kobiety wobec brzydoty opuszczonej dziewczyny nie odczuwały już złośliwej zazdrości, jaką niegdyś napełniała je piękność i rzekome zaręczyny Sagrario. Nawet Mariquita, siostrzenica Rózgi Srebrnej, znajdowała satysfakcję miłości własnej, mogąc traktować z pogardliwą wyrozumiałością tę dziewczynę, która niegdyś ściągała na siebie spojrzenia wszystkich mężczyzn, odwiedzających Klasztor Górny. W przeciągu pierwszego tygodnia ciekawość zapanowała wszechwładnie na Claverias. Ale po upływie pewnego czasu kobiety przestały się zbliżać do drzwi mieszkania Luna w celu zerknięcia na pochyloną nad maszyną