Nędza zrobiła go niewolnikiem Don Antolina. Już w drugiej połowie każdego miesiąca zjawiał się prawie codziennie w klasztorze, aby zmiękczyć swemi prośbami Srebrną Rózgę i otrzymać od niego pożyczkę kilku pesetów. Schlebiał Mariquicie, która nie miała odwagi traktować go wyniośle.
— Nieźle się prezentuje — mówiła do kobiet, zebranych na Claverias, z tym zapałem, jaki wzbudzali w niej wszyscy mężczyźni. — Przyjemnie jest patrzeć na niego, jak chodzi z Gabrjelem i słuchać ich, gdy rozmawiają w klasztorze. Mają chód i postawę wielkich panów. Matka dała mu imię Marcin, prawdopodobnie wskutek jego podobieństwa do św. Marcina z obrazu malarza Greco.
Zaskarbienie sobie łask Don Antolina było rzeczą wiele trudniejszą. Pożyczający musiał dokładać wiele starań, aby ugłaskać skąpca, który wpadał w gniew, gdy mu się nie oddawało zaciągniętych pożyczek. Srebrna Rózga, chcąc nadać sobie więcej powagi, narzucał swą wolę temu człowiekowi, który, jako ksiądz, był przecież mu równy. Pragnął, aby przekonali się na Claverias, że umie przewodzić nietylko motłochowi. Don Martin był dlań zwykłym sługą w sutannie, któremu kazał się zjawiać u siebie każdego popołudnia pod różnemi pretekstami.
Odczuwał dziwną satysfakcję, zatrzymując go godzinami całemi przed drzwiami swego mieszkania i zmuszając go do słuchania tego, co mówi.
Gabrjel, współczujący w głębi duszy księdzu, porzucał często siostrzenicę, aby towarzyszyć mu w spacerach po galerjach klasztoru. Przyjaciele przyłączali się do nich: dzwonnik, organista i niższa służba kościelna. Perrero lub szewc zamykali
Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Gabrjel Luna.djvu/175
Ta strona została przepisana.