wi otwierała się tylko jedna jedyna droga, a drogą tą był wyjazd do Ameryki. Ameryka, zgoła narodowi niepotrzebna, stała się szkatułą, z której tylko król mógł czerpać dowoli. Zaciągano się także do wojska, aby walczyć o odbudowę świętego cesarstwa niemieckiego, o zwycięstwo władzy papieskiej nad władzą imperatora i wytępienie protestantyzmu — a więc o sprawy, nie dotyczące wcale Hiszpanji. Zbrakło rzemieślników, wcielonych do szeregów tej czy innej armji; miasta zapełniły się inwalidami i weteranami, którzy ukazywali swoje zardzewiałe pałasze — jedyne dowody zasług osobistych.
Klasa średnia zanikła. Pozostała tylko szlachta, dumna, że może służyć królom i pospólstwo, które, jak niegdyś w Rzymie, pragnęło tylko chleba i widowisk. Zadowalniało się zupą, rozdawaną po klasztorach i auto da fé, urządzanem przez Inkwizycję.
W końcu nastąpiła kompletna ruina. Po wielkich cezarach, którzy tyle szkody wyrządzili Hiszpanji, przyszli mali cezarowie. Fanatyczny Filip III, chcąc okazać krajowi swoją monarszą łaskę, wygnał Moriscos[1]. Zwyrodniały Filip IV pisał wiersze i zalecał się do zakonnic. Podczas panowania zbrodniczego Karola II Kościół stał się panem wszystkiego. Trybunały duchowne miały prawo sądzić nawet królów, lecz sprawiedliwość nie śmiała dotknąć ostatniego z zakrystjanów, nawet gdyby był popełnił największą zbrodnię.
Hiszpanja miała wówczas jedenaście tysięcy klasztorów. W klasztorach tych żyło przeszło sto tysięcy mnichów i czternaście tysięcy mniszek. Do cyfry tej należy dodać jeszcze sto sześćdziesiąt tysięcy księży i niezliczone mrowie służby kościelnej:
- ↑ Maurzy, którzy po zajęciu Grenady pozostali w Hiszpanji.