lu! Oburzałem się przed chwilą na ciebie, sądząc, że pragniesz wybuchu rewolucji, któraby nam zabrała wszystko, co jeszcze pozostało, że myślisz o tej żebraczce, republice i o ograniczeniu naszego budżetu. Ale widzę, że przeszedłeś sam siebie. Ciebie nic już zadowolić nie może. Nie jesteś wrogiem niebezpiecznym, gdyż idziesz zbyt daleko. Powiedz jednak szczerze, czy Hiszpanja wydaje ci się dzisiaj równie dziką i barbarzyńską, jaką była w tych epokach, które po swojemu opisujesz? Co się mnie tyczy, to słyszałem nieraz o postępie w naszym kraju, o kolejach żelaznych i o fabrykach, których kominy, przypominające dzwonnice, radują serca różnych niedowiarków.
— Ba — odparł Gabrjel z wyrazem bezgranicznej wzgardy — naturalnie, że jest pewien postęp. Rewolucje polityczne zbliżyły Hiszpanję do Europy; wir chwycił nas i porwał, jak porwał także narody azjatyckie. Ale my idziemy z biegiem wód leniwie, idziemy bez inicjatywy, nie dzięki własnej żywotności, lecz dzięki sile prądu. Tymczasem inne narody płyną i wyprzedzają nas ustawicznie.
Czem przyczyniliśmy się do postępu? Nasze drogi żelazne, nieliczne, mające niewystarczającą obsługę, zbudowali cudzoziemcy, którzy są też ich właścicielami. Trawa dalej porasta między szynami, co dowodzi, że tkwimy w tej samej bierności i kwietyźmie, jak za czasów, kiedy znaliśmy tylko wozy i dyliżanse. Najważniejsza gałąź przemysłu, kopalnie, są w rękach cudzoziemców, a przynajmniej cudzoziemcy rządzą niemi, dzięki swym kapitałom. Wytwórczość krajowa wegetuje w cieniu protekcjonizmu, który wywołuje drożyznę artykułów. Brak
Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Gabrjel Luna.djvu/199
Ta strona została przepisana.