Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Gabrjel Luna.djvu/204

Ta strona została przepisana.
VII.

Od tego dnia Gabrjel unikał starannie zebrań w Klasztorze. Żałował tego wszystkiego, co wypowiedział, i postanowił nie prowadzić już sporów z don Antolinem. Widział teraz jasno, na co naraził się, zdradzając tak lekkomyślnie swoje poglądy. Obawiał się, że go wydalą z katedry i skażą znów na awanturniczą tułaczkę po świecie. Był zły na siebie. Wyrzucał sobie swoje postępowanie. I na cóż właściwie zda się wstrząsanie pojęciami tych biedaków?... Czyż zaważyłoby nawet w ludzkim pochodzie naprzód nawrócenie kilku istot, przywiązanych do tradycji, jak ślimaki do skały? Pozatem jego brat, Estaban, został napewno powiadomiony już o tej rozmowie przez starego księdza.
— Ma heretyckie poglądy — mówił Srebrna Rózga — i ośmiela się wygłaszać je w naszym świętym przybytku z taką pewnością, jakgdyby znajdował się w jednym ze swoich piekielnych zagranicznych klubów. Gdzież on się nasłuchał tych szatańskich bredni? Nigdy nie słyszałem od nikogo podobnych herezyj!... Powiedz mu jednak, że gotów jestem wybaczyć mu wszystko, ponieważ znam go od dziecka i nie zapomniałem, że był niegdyś chlubą naszego Seminarjum. Zdaję sobie wreszcie sprawę, że słaby jest i chory, i że nieludzkim czynem byłoby wyrzucenie go teraz z katedry. Lecz podobne skandale nie mogą mieć tu miejsca nadal! Nie będę się silił, aby zmieniać jego poglądy. Niech zachowa jednak te potworności dla siebie. Jeśli już nie dba o dobro własnej duszy, niechże choć nie gorszy zepsuciem innych, wygłaszając wobec ludzi podobne potworności. Sły-