Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Gabrjel Luna.djvu/212

Ta strona została przepisana.

ny w jego rodzie. Założyciele dynastyj panują „z łaski siły“, a ich następcy „z łaski Boga“.
Gabrjel umilkł na chwilę — dusił się. Jego wątłemi piersiami wstrząsał tak gwałtowny kaszel, że kapelmistrz przeraził się nie na żarty.
— Nie niepokój się, don Luisie — powiedział, opanowawszy się, — takie ataki miewam codziennie. — Jestem chory i nie powinienem tak dużo mówić; ale to jest silniejsze ode mnie. Gniewają mnie te wszystkie absurdy religji i monarchji, zakorzenione nietylko u nas, ale na całym świecie.
— Co do mnie — rzekł kapelmistrz — nie interesuję się zupełnie polityką. Jest mi wszystko jedno — monarchja, czy republika. Moją jedyną ojczyzną jest sztuka. Nie wiem, jaką rolę odgrywa monarchja w tych innych krajach, które zwiedzałeś, wiem tylko, że u nas już dawno umarła. Tolerujemy ją, jak wiele innych zabytków przeszłości, ale ona już nie wzbudza żadnego entuzjazmu i z pewnością nikt nie byłby w stanie poświęcić się dla niej. Sądzę, że nawet ci ludzie, którzy całe życie spędzają u jej boku i których interesy zatem są organicznie związane z interesami tronu, wyrażają więcej gorliwości i przywiązania w słowach, niż go mają w sercu.
— Istotnie jest tak — odpowiedział Gabrjel. — Ostatnim kochanym i poważanym królem był Ferdynand VII. Jaki lud — taki władca! Od tego czasu naród oświecił się, wyemancypował — ale nasi królowie nie wzięli udziału w tym pochodzie naprzód; przeciwnie, zdaje się, że cofnęli się nawet wstecz, zrywając coraz bardziej z antyklerykalnemi, reformatorskiemi poczynaniami pierwszych Burbonów.