Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Gabrjel Luna.djvu/213

Ta strona została przepisana.

Gdyby dzisiaj nauczyciele, wychowujący młodego księcia, postawili sobie za zadanie: „Chcemy zrobić z niego Karola III“ — oburzyłyby się na to nawet mury pałacowe. Polityka austrjacka zmartwychwstała tak, jak odrastają pasorzytnicze rośliny, daremnie pielone. Jeżeli w siedzibie naszych królów przytacza się kiedy przykłady przeszłości — przywołuje się na pamięć zawsze czasy cesarzy austrjackich, ale zapomniano już zupełnie o władcach, którzy zadali moralny cios Inkwizycji, którzy wygnali jezuitów.

Każdy prawie poranek spędzał Gabrjel u swej siostrzenicy. Ukołysany rytmicznym turkotem maszyny, wpatrywał się w wychodzący z pod skaczącej igły materjał, który rozsiewał wokoło specyficzny zapach świeżej tkaniny.
Gdy od czasu do czasu, poprawiając nitkę, podnosiła głowę i wzrok jej spotykał się z wzrokiem Gabrjela — twarz jej ożywiała się słabym uśmiechem. W tem odosobnieniu, w jakie ją wtrącił gniew ojca, czuli instynktowną potrzebę zbliżenia się, jak ludzie, którymi zagraża to samo niebezpieczeństwo. Zbliżyła ich do siebie choroba. Gabrjel miał serdeczne współczucie dla nieszczęśliwej, widząc, w jakim stanie świat zwrócił ją domowemu ognisku, które porzuciła niegdyś. Cierpiała niekiedy okropnie. Uśmiech ukazywał jej zepsute zęby; skóra jej tak biała i delikatna ongi, pokryta