Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Gabrjel Luna.djvu/220

Ta strona została przepisana.

jego ambasadora. Otrzymuje stałe zapomogi na reparacje kościołów, na kolonizowanie Fernando Poo, na różne potrzeby nieprzewidziane, i wreszcie sam już nie wiem, na ile innych celów dodatkowych. Pozatem trzebaby określić ściśle sumę, którą naród hiszpański dobrowolnie daje Kościołowi. Bulla, oznajmiająca świętą krucjatę, przynosiła rocznie przeszło dwa i pół miljona dochodu. A datki, składane dobrowolnie przez wiernych na majątki kościelne, a zyski, które zakony religijne ciągną z ich świętego przemysłu — to chyba niezły kawał grosza! Dalej stałe zapomogi rad miejskich i rady głównej — tworzą sumę znaczną! Jednem słowem Kościół, który bezustannie mówi o swojej biedzie, pochłania państwu i poszczególnym ludziom przeszło trzysta miljonów rocznie — prawie dwa razy tyle, co obrona krajowa; i to nie przeszkadza, że w zakrystjach narzeka się na złe czasy.
Tak jest, trzysta miljonów! Obliczyłem to dobrze. A ja, duchowny, zarabiam miesięcznie siedem durów; większość wikarjuszów otrzymuje gorsze pensje, niż prosty robotnik; tysiące księży musi biegać od zakrystji do zakrystji, aby odprawić mszę i zarobić w ten sposób na kawałek powszedniego chleba. Na cóż więc idą te wszystkie pieniądze? — Na arystokrację kościelną, podczas gdy my jesteśmy tylko prostą czeladzią! Cóż to za szantaż, Gabrjelu! Wyrzekamy się miłości i rodziny, uciekamy od uciech świeckich, oblekamy się w szaty żałobne — i za tyle ofiar zarabiamy mniej, niż ci, którzy tłuką kamienie na szosach! Nie męczy nas nasza praca, to prawda, nie grozi nam upadek z rusztowania, ale nędza nasza jest większa, niż nędza wielu robotni-