Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Gabrjel Luna.djvu/224

Ta strona została przepisana.

Z olbrzymiego, błękitnego firmamentu spływała cisza, której majestat przenikał te proste dusze. Nieskończoność przyprawiła zebranych o zawrót głowy.
— Nie jesteście w stanie — rzekł Gabrjeł stworzyć sobie pojęcia nieskończoności. Nauczono was pierwotnej legendy o stworzeniu świata, legendy, wymyślonej przez kilku ignorantów, Żydów, pochodzących z zapadłego kąta Azji. Według tej nauki, świat ma być dziełem osobowego Boga, podobnego do człowieka. Ten robotnik-olbrzym stworzył podobno wszystko w przeciągu sześciu dni. Lecz o ileż rzeczywistość jest bardziej godna podziwu, o ile wiedza przechodzi pięknością bajki Biblji. Ziemia, tak według nas wielka, jest tylko atomem we wszechświecie.
Słońce, które w porównaniu z ziemią wydaje się nam olbrzymie, jest tylko pyłkiem, zagubionym w nieskończoności. Planety, zwane przez nas gwiazdami, są to słońca, podobne do naszego słońca, otoczone satelitami, jak nasza ziemia. Dzięki odległości nie możemy ich zobaczyć. Ileż ich jest? W miarę udoskonalenia instrumentów optycznych i coraz głębszego przenikania niebieskich otchłani odkrywamy ich coraz więcej. Poza odkrytemi światami ukazują się światy nowe. Globy, toczące się w przestrzeni, są niezliczone, zbite i zgęszczone jak cząsteczki dymu lub chmur, a jednocześnie oddzielone olbrzymiemi przestrzeniami. Jedne z nich to światy, zamieszkałe, jak nasz świat, na innych dawniej kwitnęło życie — dziś już zamarły i krążą w przestrzeni, oczekując ewolucji życia, inne wreszcie dopiero rodzić się zaczynają. Droga mleczna jest py-