Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Gabrjel Luna.djvu/228

Ta strona została przepisana.

chodzi tylko o to, aby chcieć, to ja chcę! Lecz czy człowiek chory tak, jak ja, będzie mógł sprostać zadaniu?
— Niech cię o to głowa nie boli — odparł ksiądz z przekonaniem. — Dwunastu mocnych chłopów będzie pchało wóz. Ty jesteś potrzebny do zaokrąglenia liczby. Każę im, aby cię traktowali z pewnemi względami.
— A więc zgoda! Możesz liczyć na mnie, Don Antolinie! Gdy się nadarzy sposobność, zawsze rad będę zarobić. W tej chwili idę do katedry.
Na szybką decyzję Gabrjela wpłynęła chęć wyjścia na miasto tak, aby nie być przez nikogo widzianym, przejścia się po ulicach Toledo, zwłaszcza, że od czasu zamknięcia się w katedrze, nie był jeszcze na mieście ani razu. Przytem uderzała go paradoksalność tej sytuacji; ateista, druzgocący wszystkie dogmaty religijne, będzie niósł Sakrament na oczach pobożnego, katolickiego tłumu. Niewątpliwie Srebrna Rózga będzie się również cieszył, upatrując zwycięstwo religji w tem, że nawet jej wrogowie niosą Sakrament na swych ramionach.
Ale on, Gabrjel, patrzył na to inaczej. Pod Eucharystycznym wozem będzie reprezentował zwątpienie i negację, ukryte pod zewnętrzną wspaniałością ceremonji, pełnej przepychu, lecz pozbawionej wiary i przekonania. Czyż nie jest to w pewnej mierze symbolem?
Gdy Gabrjel wszedł do katedry, nabożeństwo kapituły było skończone, rozpoczynała się msza. Lud, stłoczony u drzwi zakrystji, szeroko komentował ważne wydarzenie, które zakłóciło święto. Jego Eminencja nie zjawi się na chórze i nie weźmie udziału