polegała na dysproporcji między nadmiarem aktywizmu i zamierzeń, a środkami, będącemi do rozporządzenia. Naród walczył zawsze jak jego narodowy bohater, wędrowny król Cyd, któremu za owoc ostatecznego zwycięstwa wystarczała intencja walki i jej hazard. Hiszpanja była przekonana, że Bóg w nagrodę za jej wiarę uczynił ją narodem wybranym, tak jak to się kiedyś stało z narodem Izraela, i że będąc narzędziem bożej sprawiedliwości przeciwko apostatom, musi zwyciężyć. Z świadomości, że się jest Hiszpanem i katolikiem, płynęła tak potworna arogancja, że zaślepiony nią „żołnierz Chrystusa“ stawał się, sam o tem nie wiedząc, Judaszem Machabeuszem.
Do prowadzenia wojny nie trzeba było broni, ani pieniędzy. Naród, umierający z głodu, żebrak, obdarty ze wszystkiego, planował utworzenie wszechświatowego cesarstwa rzymskiego, ponieważ miał wiarę w protekcję bożą. Najemne wojska Hiszpanji, obdarte, brudne, mające za żołd rabunek, wałęsały się po całej Europie, walcząc we Flandrji i Niemczech o rzeczy, które bynajmniej Hiszpanji nie dotyczyły. A gdy wreszcie te wyprawy, godne hidalga z La Manczy, skończyły się klęską, gdy Hiszpanja, według Calderona, powróciła z powrotem do nędznej jaskini swego bytu historycznego, miast obudzenia i wytrzeźwienia, nastąpił szał jeszcze większej dewocji i megalomanji. Nie mogąc narzucić swego kryterjum całemu światu, arogancki Hiszpan zamknął się w sobie i odciął od reszty Europy, „która powinna być albo stworzona na modłę hiszpańską, albo wogóle przestać istnieć”.
Owo „splendid isolation“, przypominające żywo
Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Gabrjel Luna.djvu/23
Ta strona została przepisana.