Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Gabrjel Luna.djvu/247

Ta strona została przepisana.

memi pieniędzmi rządowi pod warunkiem, żeby pieniądze te przynosiły mi dobry dochód. Nie umiem dokładnie obliczyć mego majątku; być może, że posiadam dwadzieścia miljonów reali, a może i więcej.
Wszystko to są moje oszczędności, powiększone przez szczęśliwe operacje. Nie mogę uskarżać się na los. Przytem Bóg mi pomagał. Majątek ten całkowicie będzie należał do Visitacion. Moją jedyną radością byłoby wydanie jej zamąż za jakiego uczciwego człowieka. Ona jednak nie zgadza się rozstać ze mną. Jest zbyt religijna — i to mnie napełnia niepokojem. Nie dziw się, Tomaso, że ja, dostojnik Kościoła, obawiam się tej pobożności. Lubię, kiedy kobieta ma uczucie religijne, nieznoszę jednak bigotek, którym jest dobrze tylko w kościele. Kobieta powinna żyć, kochać i zostać matką. Miałem zawsze złe pojęcie o zakonnicach.
— Nic w tem dziwnego, że kocha Kościół — rzekła ogrodniczka. — Wychowana w tem środowisku, niema żadnych światowych upodobań. Nie niepokój się, Don Sebastjanie.
— Nie obawiam się o dzień dzisiejszy. Mieszka przy mnie i czuwam nad nią. Ale mogę umrzeć jutro, i moja Visitacion, pozostawszy sama ze swemi miljonami, może sobie nie dać rady w życiu. W dodatku ta skłonność do dewocji. Spryciarze umieją to wykorzystać. Widziałem w swem życiu wiele, należę do stanu duchownego i wiem, jak się to robi. Istnieją dzisiaj kongregacje religijne, których zadaniem jest polowanie na spadki, naturalnie ku większej chwale Pana. Drżę na myśl, że moja biedna córka mogłaby wpaść w ich sidła. Jestem katolikiem starej daty, katolikiem kastylijskim, stroniącym od