Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Gabrjel Luna.djvu/261

Ta strona została przepisana.

— Nic sobie nie robią ze mnie, pogardzają mną — skarżyła się rozżalona. Sąsiadki przestały przychodzić, aby jej pomagać w gospodarstwie. Odpowiadano jej opryskliwie: „Kto chce mieć sługę, niech jej płaci“ — Och, wielki to już czas, wuju, żebyś nakazał im uszanowanie dla władzy i zrobił z nimi porządek — mówiła.
Ale dziewczyna ta, tak pewna siebie w domu wuja, traciła odwagę, ilekroć przestąpiła próg mieszkania. Wszystkie kobiety z Claverias obrażały ją teraz, jakby się chciały zemścić za to, że się jej tak długo wysługiwały.
— Patrzcie na nią — wołała szewcowa do swych sąsiadek — jak to czupiradło się stroi. Jej wuj, ten prawdziwy wampir, wysysa krew nędzarzy, żeby siostrzenica miała się za co stroić.
Cierpliwość don Antolina wyczerpała się, kiedy usłyszał o podejrzeniach, jakie rzucano nań z powodu Mariquity. Poszedł do kardynała na skargę. Jego eminencja, który nie uspokoił się jeszcze po ostatnim ataku furji, wpadł w jeszcze większą wściekłość, słuchając opowiadania Srebrnej Rózgi.
Poco opowiadać te wszystkie historje? Od czegóż don Antolin ma władzę? Czyż to baba kryje się pod tą sutanną? Pierwszego, który naruszy porządek, trzeba wyrzucić za drzwi. Trzeba także pokazać mocną pięść. I niech don Antolin nie zanudza dłużej arcybiskupa podobnemi bredniami, gdyż może sam wylecieć!
Po tej rozmowie don Antolin uczuł przypływ energji i poprzysiągł sobie, że nie pójdzie już więcej na skargę do kardynała. Postanowił zamanifestować swą władzę najsłabszym — tym, którzy, jak