Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Gabrjel Luna.djvu/262

Ta strona została przepisana.

uważał, są sprawcami wrzenia: wyrzuci szewca, ponieważ szewc nie miał żadnego prawa mieszkać w klasztorze. Niestety, zamiar ten wyszedł wkrótce najaw, dzięki Mariquicie, która, zachwycona energją wuja, nie omieszkała zdradzić tajemnicy kilku sąsiadkom. Wieść została przyjęta z takiem oburzeniem, że don Antolin nie śmiał wprowadzić w czyn swego zamysłu. Tato rzucał nań groźne spojrzenia, a Srebrna Rózga tłumaczył je na swój sposób: „pamiętaj o mym nożu“. Lecz najbardziej przerażało don Antolina milczenie dzwonnika.
Nawet poczciwy Estaban protestował, mówiąc łagodnie do don Antolina:
— Czy to prawda, że chcecie wyrzucić szewca? Uczynilibyście źle, bardzo źle! Przecież jest to nędzarz, a jego żona urodziła się w klasztorze. Okrucieństwo nigdy nie prowadzi do celu, don Antolinie!
I stary ksiądz, nie znajdując żadnego oparcia wśród tej wrogiej atmosfery ogólnej, odkładał z dnia na dzień wykonanie swych surowych postanowień. Kłócił się tylko z siostrzenicą, zarzucając mu brak woli.
Kanonik-skarbnik, do którego zwrócił się o pomoc, nie chciał sobie zakłócać błogiego spokoju przez mieszanie się do spraw niższego personelu katedry. „To należy przecież tylko do Srebrnej Rózgi, może on karać i wyrzucać z Claverias, kogo mu się żywnie podoba i nie obawiać się przytem niczego“.
Wkońcu don Antolin, przerażony odpowiedzialnością, wynikającą z przedsięwzięcia surowych środków, udał się z prośbą o pomoc do Gabrjela.
— Dopomóż mi, drogi Gabrjelu — mówił żałośnie. — Jeśli nie zaprowadzisz porządku, wszystko