Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Gabrjel Luna.djvu/266

Ta strona została przepisana.

ligentną, a zwierzęciem, jednak rozdział nie do tego stopnia doskonały, aby w pierwszej nie pozostało nic z namiętności i pierwotnych zwierzęcych instynktów. Człowiek dzisiejszy tak się ma do człowieka przyszłości jak antropoidy do bestji pierwotnej. Umysł oświeci się, egoizm zniknie, a te raźniejszą nędzę i zło zastąpi radosna równość.
Mimo entuzjazmu, z jakim mówił Gabrjel, było widoczne, że jego słuchacze mało dbali o te odległe miraże. Dobrobyt, obiecywany przez marzyciela ludzkości przyszłej, chcieli mieć dla siebie i to zaraz — niezwłocznie. Charakteryzowała ich niecierpliwość dziecka, któremu pokazują łakocie zdaleka. Nie wzruszała ich ofiara, ani powolna praca, podjęta w imię postępu. Z nauk Gabrjela wyciągali tylko przekonanie o własnej nędzy i świadomość, że mają równe prawa do szczęścia, jak ci uprzywilejowani, których dotychczas, dzięki swej ignorancji, otaczali szacunkiem. Pomimo to nie przeczyli nigdy, nie wypowiadali ukrytych myśli, lecz Gabrjel wyczuwał pod tem milczeniem tę samą niewiarę i wrogość, jak ongiś w Barcelonie, gdy towarzysze odpowiadali ironicznemi gestami na jego teorje i potępienie rewolucyjnych gwałtów. Płomienni neofici stronili od swego mistrza; słuchali go jeszcze z należnym szacunkiem, lecz odczuwali również potrzebę odsunięcia się na stronę, aby po swojemu komentować jego nauki. Dzwonnik, szewc i Tato udawali się nocami na wieżę, nie zapraszając Gabrjela. Dawali upust swej nienawiści do dnia teraźniejszego, tam, wobec tych pożółkłych malowideł, przedstawiających epizody z wojen Karlistów.
Żalili się ustawicznie na nierówność socjalną. Od-