Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Gabrjel Luna.djvu/272

Ta strona została przepisana.

od miłości najwyższego szczęścia tak, jak biedna Lucy żądała róż.
I Gabrjel uścisnął rękę młodej kobiety, która, oszołomiona jego słowami, nie wiedziała, co ma odpowiedzieć, i płakała cicho. Na górze, w Claverias, fisharmonja grała „Muss es sein“, hymn, śpiewany przez genjusza w obliczu śmierci.
— Kocham cię, Sagrario! — ciągnął dalej Gabrjel. — W dniu, gdy cię ujrzałem powracającą do domu i stawiającą mężnie czoło złośliwej ciekawości ludzkiej, zainteresowałem się tobą. Podczas dwóch miesięcy obserwowałem cię, studjowałem, czytałem w twojej duszy. Jesteś człowiekiem prostym; nie masz w sobie tajników, jak istoty złożone, popsute przez cywilizację. Każdego dnia w twoich czułych spojrzeniach odgadywałem wdzięczność za te drobne usługi, które mogłem ci oddać. Przypominasz sobie najgorszy okres swego życia? Ponieważ widziałaś, że jestem dobry dla ciebie, zawsze gotów do bronienia cię przed surowością ojca, wdzięczność twoja wzrosła do tego stopnia, że dzisiaj kochasz mnie, Sagrario!
Może sama nie zdajesz sobie sprawy z tego, gdyż między nami istnieje związek krwi, który oddziaływa na nas. Powiedz, czy ja się mylę, czy też kochasz mnie istotnie?
Sagrario płakała w milczeniu, opuściwszy oczy, tak, jakby nie śmiała podnieść ich na Gabrjela. Później, gdy Gabrjel nalegał, rzekła:
— Szczęście mnie niepokoi — szepnęła młoda kobieta. — Kimże jestem, aby mnie można było kochać? Od dłuższego czasu już nie patrzę w lustro, ponieważ wspomnienie młodości wycisnęłoby mi