Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Gabrjel Luna.djvu/279

Ta strona została przepisana.

które nie szanowały ani ołtarzy, ani posągów; a wreszcie było to przecież tylko drzewo! O tej godzinie bał się tylko ludzi z krwi i ciała, złodziejów, którzy nieraz przedostawali się do katedry. Właśnie z powodu ich odwiedzin kapituła zaprowadziła straż nocną.
Później opowiadał o próbach kradzieży, jakie miały miejsce podczas ostatniego stulecia. Były tu bogactwa, mogące skusić nawet świętego, a stary poczciwiec obawiał się bardzo złodziejskiej zręczności. Wyliczał przedsięwzięte środki ostrożności: Srebrna Rózga, dzwonnik i zakrystjan obchodzili katedrę przed zamknięciem bram, a Mariano przechowywał klucze na wieży. Nie można było nawet marzyć o naruszeniu starych, lecz solidnych zamków; poza tem, byli tam przecież stróże, gotowi podnieść alarm przy najmniejszem niebezpieczeństwie. Dzięki obecności psa czujność była tem lepsza. Pies miał słuch tak doskonały, że, gdy tylko jakieś kroki zbliżały się do drzwi zewnętrznych, rzucał się naprzód, szczekając głośno. Lecz dog zdechł przed pewnym czasem. Któryś z kanoników nosił się z zamiarem kupienia drugiego psa.
— Zresztą — dodawał Fidel — w razie potrzeby możemy uciec się do pomocy małego dzwonu, który zwołuje kapitułę na nabożeństwa. Sznur znajduje się na chórze, wystarczy go pociągnąć. Spójrz pan na te wahadła — gdyby się tak zaczęły kołysać w nocnej ciszy! Całe Toledo zbiegłoby się tutaj w jednej chwili, ludzie zrozumieliby, że coś ważnego musiało stać się w katedrze. Można powiedzieć, że podczas nocy nawet sam król nie jest bardziej bezpieczny, niż nasz kościół dzięki dzwonom i tym przeklętym apa-