Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Gabrjel Luna.djvu/285

Ta strona została przepisana.

duchownych liczyć można na setki tych, którzy umierają, nie mogąc wywrzeć swej zemsty, zmuszeni milczeć i pochylać głowę przed dyscypliną. Ponieważ nie mamy rodziny do utrzymania, ani pracy zarobkowej na chleb, żyjemy tylko miłością własną i dumą“.
Kanonicy ustawili się w szereg, aby towarzyszyć Jego Eminencji. Na czele pochodu stanął „perrero“ w czerwieni, dwóch dziadów kościelnych, ubranych na czarno, i Don Antolin, którego laska odbijała się głośno od kamienych płyt posadzki. Później niesiono krzyż arcybiskupi, a nieco dalej w dwóch szeregach szli kanonicy, za nimi zaś prałat w długiej, czerwonej szacie, której tren podtrzymywali dwaj chłopcy. Don Sebastian udzielał błogosławieństwa, badając przenikliwym wzrokiem swoje owieczki. Cóż za zwycięstwo! Teraz katedra należy do niego. Po długiej nieobecności powraca do niej, jako władca udzielny, starłszy na proch swych niewolników, zdolnych do tego, aby go spotwarzać i oponować mu. Wielkość Kościoła bardziej, niż kiedykolwiek, uderzyła go. Cudowna instytucja! Gdy człowiek silny dochodzi do władzy, przekształca się we wszechmocnego i groźnego boga! Nie znają tutaj rewolucyjnej równości: wielcy mają zawsze rację! Mówi się o pokorze wszystkich wobec Boga; lecz w praktyce istnieją tylko powolne owieczki i pasterze, opiekujący się niemi. Teraz z woli Najwyższego on stał się tym pasterzem. Biada temu, ktoby chciał mu się opierać!
Wstąpiwszy na chór, kardynał odczuł jeszcze bardziej rozkosz dumy. Usiadł na tronie arcybiskupów z Toledo. Tron ten był w młodości celem jego