nie, urzeczywistniające się teraz! Kościół przygarnął go, niby stara i przygnębiona matka, która nie umie się uśmiechać, lecz za to szeroko otwiera ramiona.
W czasach, gdy żył drugi kardynał Bourbon, Estaban Luna, ojciec Gabrjela, był ogrodnikiem katedralnym na mocy przywileju, który wyłącznie przysługiwał jego rodzinie.
Kto był tym pierwszym Luną, który wstąpił na służbę do kościoła? Ogrodnik, zadając sobie to pytanie, uśmiechał się z zadowoleniem, a oczy jego gubiły się w dali, jakby chciały zgłębić ogrom przeszłych wieków. Luna byli tak starzy, jak fundamenty kościoła. Pokolenia za pokoleniami rodziły się tam, w tych izdebkach Górnego Klasztoru i wydawało się, że katedra stanowi własność rodziny Luna. Kanonicy, biskupi, arcybiskupi i dobroczyńcy kościoła zmieniali się nieustannie, otrzymywali swój urząd... a później umierali i inni zajmowali ich miejsca. Była to nieprzerwana defilada osób, które, przybywając z wszystkich możliwych stron Hiszpanji, osiadały tutaj, aby po kilku, czy kilkunastu latach umrzeć i innym nowoprzybyłym pozostawić wakujące miejsca.
Tylko rodzina Luna trwała tu zawsze na posterunku, jakby jej członkowie stanowili jeszcze jeden filar katedry. Było zupełnie możliwe, że arcybiskup jednego roku będzie się zwał Don Bernardo, drugiego Don Gaspar, trzeciego Don Fernando, lecz nie można było sobie wyobrazić, aby w ogrodzie katedralnym,