Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Gabrjel Luna.djvu/64

Ta strona została przepisana.

zakrystji i chórze zabrakło Luna. Katedra od wieków przywykła już do ich usług.
Ogrodnik Luna mawiał z dumą o swych przodkach. o szlachetnym i nieszczęśliwym krewniaku, konetablu Don Alvaro, spoczywającym, jak król, za głównym ołtarzem kaplicy, o papieżu Benedykcie XIII, dumnym i upartym, jak wszyscy członkowie rodu, o Don Pedro de Luna, piątym z kolei, który zajmował w Toledo krzesło arcybiskupie i o innych wreszcie, mniej znanych, niż ci wyżej wymienieni.
— Wszyscy jesteśmy z tego samego pnia — mawiał z dumą. Przyszliśmy tutaj z szlachetnym królem Alfonsem VI na podbój Toledo. Niektórym jednak zachciało się połączyć z Maurami, stali się rycerzami i zdobywali zamki, podczas gdy moi pradziadowie, żarliwi chrześcijanie, pozostali na zawsze w katedrze.
Jak książę, który z dumą opowiada historję swoich przodków, stary Estaban rozpatrywał genealogję rodziny Luna, cofając się aż do XV wieku. Ojciec jego znał Don Franciszka III Lorenzana, tego wspaniałego i rozrzutnego księcia Kościoła, który za przykładem mecenasów renesansowych olbrzymie swe dochody obracał na budowę pałaców i wydawanie książek.
Znał także pierwszego kardynała Bourbona, Don Luisa II, i z przyjemnością opowiadał o romantycznem życiu tego infanta, brata króla Karola III. Don Luis został kardynałem, mając lat dziewiętnaście, dzięki obyczajowi, zgodnie z którym potomkowie wielkich rodów bardzo wcześnie byli przeznaczani do stanu kapłańskiego.