Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Gabrjel Luna.djvu/75

Ta strona została przepisana.

wyszło z rodziny Luna. Mogło więc bez obaw mierzyć bardzo wysoko, ponieważ w tej samej rodzinie byli także i papieże. Kanonicy przed nabożeństwem zabierali często ucznia do zakrystji, aby go przeegzaminować. Pewien ksiądz, mający pod swem zarządem biura arcybiskupstwa, przedstawił go kiedyś kardynałowi, który, zdumiony jego wiadomościami, wręczył mu garść słodkich migdałów i przyrzekł, że otrzyma stypendjum, aby się mógł dalej kształcić w seminarjum.
Rodzina Luna, ich dalsi i bliżsi krewniacy, zamieszkujący Klasztor Górny cieszyli się bardzo z tej łaski. Gabrjel musi zostać księdzem. Według ludzi tych, zrośniętych tak z katedrą, jak mech zrośnięty jest z kamieniem, według ludzi, uważających, że arcybiskupi z Toledo są po papieżu najpotężniejszymi władcami na świecie, jedynem miejscem dla człowieka zasługi było miejsce w kościele.
Gabrjel wstąpił więc do seminarjum i rodzinie wydało się, że całe Claverias opustoszały. Po wyjeździe Gabrjela dziadom kościelnym, zakrystjanom i całej służbie nie miał już kto czytać „Żywotów świętych“, pism katolickich, przysłanych z Madrytu, i Don Quijota. Był to cudowny, stary egzemplarz, oprawny w pergamin, który, jako własność rodziny Luna, przechodził z pokolenia na pokolenie. W seminarjum prowadził Gabrjel monotonną i nudną egzystencję pilnego alumna — skorzystał swego czasu wiele podczas dysput teologicznych i teraz mógł być stawiany za przykład swoim kolegom. Od czasu do czasu któryś z kanoników, wykładających w seminarjum, zaglądał do klasztornego ogródka.
— Wasz chłopak dobrze się sprawia, Estabanie!