Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Gabrjel Luna.djvu/99

Ta strona została przepisana.

chcąc poprawić choćby jednej fałdy swego płaszcza ze strachu, aby przypadkiem nie strząsnąć kurzu, nagromadzonego tam przez wieki — ten sam kościół we Francji wiódł życie czynne, pragnąc się odrodzić, odmłodnieć, odrzucić na stronę tradycyjne szaty, stare łachmany i rozpaczliwym wysiłkiem wyciągał ręce po nowoczesny rynsztunek wiedzy, tej wielkiej nieprzyjaciółki dnia wczorajszego i wielkiej triumfatorki teraźniejszości. Gabrjelem owładła ta sama gorączka wiedzy, jaką odczuwał ongiś w seminarjum, gdy całemi dniam i tkwił pochylony nad olbrzymiemi woluminami, oprawionemi w pergamin. Chciał odetchnąć tajemniczą wonią tej znienawidzonej wiedzy, której się tak obawiali przedstawiciele religji. Chciał się dowiedzieć, dlaczego znęcano się tak nad księgami świętemi, aby dzieło stworzenia, którego Bóg dokonał w przeciągu sześciu dni, rozłożyć na epoki geologiczne — jakiego to niebezpieczeństwa chciano uniknąć, stawiając boskość przed sądem wiedzy, aby zdała sprawę ze swych czynów i aby ją uzgodnić z prawami, rządzącemi nauką? Skąd płynął ten instynktowny strach, przeszkadzający pisarzom katolickim afirmować poprostu cuda, ta konieczność usprawiedliwiania ich i tłumaczenia niejasnemi dowodzeniami? Czyżby rzeczywistość taktów nadnaturalnych już podlegała dyskusji? Po kilku miesiącach porzucił Gabrjel cichą księgarnię religijną. Jego sława humanisty dotarła aż do księgarza na placu Sorbony, który publikował dzieła klasyczne. Gabrjel przeniósł się do dzielnicy łacińskiej, aby zająć się korektą dzieł greckich i łacińskich. Zarabiał teraz dwanaście franków dziennie znacznie więc więcej, niż kanonicy z Toledo,