Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Katedra cz. 1.djvu/11

Ta strona została przepisana.

krewni i on w niej przepędził najlepsze swoje lata. A tak długo nie widział jej wcale.
Przyjechał do Toledo w nocy, pociągiem z Madrytu. Przed zamknięciem się na poddaszu Hotelu la Seangre (dawnego Mesón del Sevillano zamieszkałego przez Serwantesa) pragnął zobaczyć katedrę. Błądził tak więc już przeszło godzinę, słuchając szczekania i wycia psów, strzegących kościoła i zaniepokojonych odgłosem kroków, które rozlegały się dźwięcznie wśród pustych i martwych uliczek. Zresztą nie mógłby spać: zanadto był szczęśliwy, znalazłszy się nareszcie w swoim kraju po tylu mękach i przejściach. Wyszedł z hotelu przed świtem, by czekać tu na otwarcie kościoła.
Żeby się rozerwać w chwilach oczekiwania badał zalety i wady architektury i omawiał je głośno, jakby chciał wziąć kamienne ławki i karłowate drzewa na świadków swoich sądów.
Przed portalem ciągnęła się krata ozdobiona urnami z XVIII wieku. Krata ta służyła do zamknięcia podwórca kościelnego, wyłożonego szerokiemi płytami, gdzie niegdyś kapituła robiła uroczyste przyjęcia, gdzie w dni wielkich świąt wystawiano Olbrzymy[1] dla adoracyi tłumu.
Na pierwszem piętrze tej fasady drzwi środkowe del Pedron ukazywały olbrzymią czeluść, utworzoną z szeregu ostrych łuków, zwężających się stopniowo, w miarę jak się w głąb zasuwały.

Ozdobione one były posągami Apostołów tu-

  1. Gigantones, — olbrzymie manekiny podczas świąt uroczystych wystawione dla rozbawienia ludności.