Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Katedra cz. 1.djvu/110

Ta strona została przepisana.

do ogrodu przez sławne wchody Tenorio, a jeśli drzwi były otwarte — przez arkadę, łączącą Klasztor z arcybiskupstwem.
Wielką przyjemność sprawiało mu przebywanie wśród tych drzew, tak żywo przypominających całą rodzinę; przytem falowanie liści, poruszanych przez wietrzyk, dawało mu złudzenie swobodnego życia — życia na wsi.
W altanie, krytej czarnym szyfrem, obrośniętej bluszczem, gdzie niegdyś siadywał jego, napół sparaliżowany ze starości, ojciec, spotykał dzisiaj ciotkę Tomasę, która, robiąc bez przerwy skarpetki, pilnie śledziła pracę barczystego chłopca, wynajętego do robót w ogrodzie.
Ciotka Tomasa była najwięcej szanowaną osobistością na Claveriasie. Jej słowa miały tyleż wagi, co słowa Don Antolina. Srebrna Laska obawiał się jej z powodu potężnego poparcia, jakie miała ta skromna niewiasta. W epoce, kiedy ojciec Tomasy był zakrystyanem, między dziećmi chóru był młody chłopiec, siostrzeniec pewnego beneficenta, którego wuj w końcu oddał do seminaryum. Otóż ten chłopiec był obecnie księciem Kościoła, kardynałem — arcybiskupem Toledańskim. Tomasa i kardynał znali się od dziecka — bawili się razem w górnym klasztorze, pobili niejednokrotnie, wydzierając sobie jakiś obrazek, razem robili psoty żebrakom, siedzącym przed portalem Mollete. Dlatego też potężny Don Sebastyan, którego spojrzenie takim strachem napełniało kapitułę i księży dyecezyi, okazywał się wesołym, ufnym i prawie braterskim, kiedy od czasu do czasu przychodził odwiedzić starą Tomasę: była jedynem żyjącym wspomnieniem młodości. Do-