Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Katedra cz. 1.djvu/124

Ta strona została przepisana.

Z największem zamiłowaniem opisywał kronikę skandaliczną. Znał domy, w których prebendyści spędzali wieczory po wyjściu z nabożeństwa; wiedział imiona dam i zakonnic, które rurkowały im komże; słyszał o okropnej rywalizacyi kobiet, którym sutanny pozawracały głowy, o ich staraniach, aby wzajemnie wyrugować się z łask kanoników przez pranie dla nich batystów.
Z chwilą, kiedy kanonicy opuszczali chór, pokazywał Gabryelowi grupę młodych, starannie wygolonych księży, o niebieskawych, świeżych policzkach, w jedwabnych pelerynach, wydzielających mocny zapach piżma. Byli to eleganci kapituły, robiący częste wycieczki do Madrytu, gdzie spowiadali swe protektorki — stare markizy, które wpływami swymi zyskiwały dla nich stalle na chórze. Zatrzymywali się na chwilę przed drzwiami Mollete, kokieteryjnie układając fałdy swych płaszczów przed wyjściem na ulicę.
— Idą do swych przyjaciółek — drwił Tato. — Hola! zrobić miejsce dla Don-Juana Tenorio!
Kiedy już zeszedł ostatni kanonik, Perrero zabierał się do obrabiania kardynała.
— Jest w tych dniach w zabijającym humorze. W pałacu wszyscy drżą ze strachu. Sławna fistuła przyprawia go o szaleństwo.
— Czyż to prawda, że ją ma?
— Napewno. Spytaj się ciotki Tomasy. Mówią nawet, że obdarza staruszkę taką sympatyą przez wdzięczność za przygotowanie mu maści, jakoby robionej rękami aniołów. W gruncie rzeczy arcybiskup jest dzielnym człowiekiem, ale, kiedy ból go