Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Katedra cz. 1.djvu/144

Ta strona została przepisana.

Vara de Palo, z uporem potrząsając głową, wołał:
— Nie przekonasz mnie, nie przekonasz mnie! Ona mnie opuściła i ja ją opuszczę!
— Gdyby opuściła cię, otrzymawszy błogosławieństwo księdza przed ołtarzem, byłbyś zadowolony, przyjąłbyś ją otwartemi rękami za każdym razem, kiedy zechciałaby cię widzieć. Ale opuściła cię, by być nikczemnie oszukaną, żeby wpaść w nędzę i hańbę. Czyż nieszczęśliwa nie zasługuje podług ciebie na większe współczucie, niż szczęśliwa. Zastanów się, Estabanie, jakim sposobem upadła ta biedna dziewczyna. Czegoś ją nauczył? Czyś przygotował ją do obrony wobec niegodziwości mężczyzn? Twoja żona i ty, dawaliście jej przykład nadzwyczajnego szacunku dla bogactwa i dla urodzenia, kiedyście upoważnili tego żółtodzioba do przychodzenia do was, kiedy z dumą przyjmowaliście względy, jakimi otaczał waszą córkę. Czyż można dziwić się dziewczynie, która pokochała go, wierząc, że znalazła uosobienie wszystkich ludzkich doskonałości. Później, kiedy przyszły nieuniknione następstw a nierówności socyalnych, nie była w stanie wyrzec się swej miłości: jest to jedna z tych natur wspaniałych, które buntują się przeciw tyranii przesądów kosztem wszystkich poniżeń. Ostatecznie upadła zwyciężona. Czyjaż w tem wina? Przedewszystkiem wasza, boście jej nie uprzedzili; wasza, bo, oślepieni ambicyą, pozwoliliście jej marzyć nad brzegiem przepaści. Nieszczęsna zapłaciła za drogo za swoją nieostrożność i wasze zaślepienie: upadła. Trzeba ją podnieść. I ty pierwszy, Estabanie, winieneś zacząć to dzieło sprawiedliwości.