Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Katedra cz. 1.djvu/146

Ta strona została przepisana.

nie odejdziesz! Jeśli mnie opuścisz, pozostanie mi tylko śmierć.
— Uspokój się, Estabanie. Rozmawiajmy, jak mężczyźni, bez krzyków i płaczów. Patrz, zachowałem zupełnie zimną krew. A więc powtarzam ci, jeśli nie ustąpisz na moją prośbę, porzucam cię natychmiast.
— Gdzież ona jest, że bronisz tak gorąco jej sprawy? Widziałeś ją? Rozmawiałeś z nią? Czy jest w Toledo?...
Kiedy biedny ojciec zadawał te wszystkie pytania, oczy jego napełniły się łzami. Gabryel zrozumiał, że ponury upór tego człowieka łamał się, uważał, że nastąpiła najstosowniejsza chwila do zakończenia sprawy. Nagle otworzył na rozścież drzwi pokoju, w którym ukryta była Sagraria.
— Wyjdź — powiedział. — Proś o przebaczenie ojca.
Vara da Palo, widząc na środku pokoju klęczącą kobietę, zda się, został porażony zdumieniem. Następnie oczy utkwił w Gabryelu, jakgdyby pytając, co to za jedna? Była tak zmieniona, że nie poznał jej wcale.
Sagraria jęczała: — Przebacz, przebacz!...
Smutny głos córki obudził w sercu ojca czule wspomnienia i bezwiedne współczucie a wobec po dobnej ruiny ludzkiej, człowiek nie miał już odwagi być dłużej bezlitosnym.
— Dobrze — wymówił przygnębiony. — Zabierzesz ją Gabryelu! Niech się stanie twoja wola! Pozostanie tu, ponieważ żądasz tego... Ale nie chcę jej widzieć! Ty będziesz z nią razem. Odejdę... ja...

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ.