Gabryel spostrzegł wysiłek, jaki robił zakrystyan, by zebrać wspomnienia i, chcąc uniknąć badań, odwrócił się doń plecami, udając, że przygląda się z zajęciem ozdobie architektonicznej, o którą oparty był ołtarz. Następnie, unikając podejrzliwej ciekawości, powrócił do klasztoru. Tu znalazł się w zupełnem osamotnieniu i było mu z tem dobrze. Żebracy, siedzący na stopniach drzwi del Mollete, gawędzili bez przerwy. Przechodzili między nimi, dążący spiesznie do świątyni, duchowni, poowijani szczelnie w peleryny. Żebracy witali ich po imieniu, nie wyciągając ręki; księża byli to ich starzy znajomi a nie żąda się jałmużny od przyjaciół. Sadowili się tu na czatach dla cudzoziemców; czekali cierpliwie zwłaszcza na godzinę Anglików, ponieważ turyści, przybywający z Madrytu rannym pociągiem mogli być tylko synami Anglii. Gabryel trzymał się blizko drzwi, wiedząc, że mieszkańcy klasztoru górnego przychodzili tędy. Przebywali oni ową przerzuconą przez ulicę arkadę, zstępowali z otwartych schodów pałacu biskupiego i następnie, powtórnie przebywając ulicę, wchodzili do katedry przez wrota del Mollete. Gabryelowi, który znał doskonale historyę budowli, nie był obcy rodowód tej nazwy: Początkowo drzwi ochrzczono na „wrota sprawiedliwości”, ponieważ było to miejsce, gdzie główny wikaryusz dawał posłuchania; później przecież nazwano je del Mollete, a to z tego powodu, że codziennie po wielkiej mszy cały oficiant, otoczony akolitami i służbą kościelną, poświęcał półfuntowe chlebki „Mollete“, które następnie rozdawano ubogim.
Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Katedra cz. 1.djvu/20
Ta strona została przepisana.