Sześćset faneg[1] zboża zużywano rocznie w tym celu. Było to w czasach, kiedy kapituła posiadała dwanaście milionów renty.
I tu zaczęły prześladować Gabryela inkwizytorskie spojrzenia duchownych i bigotów, wchodzących do kościoła. Ludzi tych, przyzwyczajonych do wzajemnego oglądania się codziennie o tej samej porze, paliła ciekawość, ilekroć ukazanie się nowej twarzy rozrywało monotonię ich życia.
Intruz posunął się w głąb klasztoru. Wtem wypowiedziane przez żebraków słowa zmusiły go do powrotu: „Oto Drewniana laska[2]“.
— Dzieńdobry panie Estaban.
Człowiek czarno ubrany, ogolony, jak ksiądz, schodził ze stopni.
— Estaban, Estaban — szepnął Gabryel, stanąwszy między nowoprzybyłym i drzwiami.
Vara de palo spojrzał na niego jasnemi niby z bursztynu oczami, biernemi oczami człowieka, przyzwyczajonego do przebywania całemi godzinami w katedrze, człowieka którego spokoju nie mąci nigdy najmniejszy bunt inteligentnej myśli.
Wahał się długo, jakgdyby nie mógł uwierzyć w dalekie podobieństwo, jakie ta twarz blada i wynędzniała posiadała z inną, którą zachował w pamięci. Nareszcie nie bez zdumienia zawołał:
— Gabryelu, bracie mój, czy to ty?
Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Katedra cz. 1.djvu/21
Ta strona została przepisana.
Ta strona została przepisana.