Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Katedra cz. 1.djvu/38

Ta strona została przepisana.

chór, powinniśmy już być w katedrze. Jest już za parę minut ósma.
— Ach, rzeczywiście! I pomyśleć, że ten urwis musiał mi o tem przypomnieć. No, chodźmy!
Estaban wyszedł wraz z księdzem muzykiem i Tomaszem, a Gabryel, zostawszy sam, wyciągnął: się na sofie. W kilka chwil później służąca postawiła przed nim dzbanek z mlekiem i napełniła niem filiżankę. Gabryel wypił — potem wycieńczony, zmęczony wpadł w stan dziwnej błogości i wreszcie zasnął. Pozostał tak nieruchomy przeszło godzinę; jego nierówny oddech przerywały od czasu do czasu ataki kaszlu.
Kiedy się obudził, zerwał się z drżeniem nerwowem, które w strząsnęło nim od stóp do głów i, jak pod naciskiem sprężyny, postawiło go na równe nogi.
Nieświadoma obawa ciągłego niebezpieczeństwa utkwiła w nim na zawsze: nawykł do tego w ponurych celach więziennych, czekając ustawicznie, kiedy się drzwi otworzą, kiedy będzie obity, jak pies, lub stanie przed plutonem egzekucyjnym wobec podwójnego szeregu luf karabinowych.
Nie chcąc już spać, wyszedł do klasztoru i, oparłszy się o baryerę, patrzył w ogród. Claverias było puste. Dzieci, które rozweselały je rano, poszły do szkoły. Kobiety weszły do kuchni, by przygotować śniadanie. Światło słoneczne zalewało jedną stronę klasztoru, a cień od kolumn odrzynał się wyraźnie w wielkich, złotych prostokątach, kładących się na taflowej posadzce. Cisza przemożna, święty spokój katedry przeniknęły