Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Katedra cz. 1.djvu/47

Ta strona została przepisana.

mentach na wypadek śmierci, dla zbawienia duszy, zapisywało świętemu kościołowi prymasowskiemu najpiękniejsze dobra, czy to dlatego, by dostały się one w nieczyste ręce bezbożników? Co stanie się z setkami uczciwych ludzi, wielkich i małych, świeckich i duchownych, dygnitarzy i prostych urzędników, którzy żyją z dochodów katedry? Czyż to nazywa się wolnością? Kraść cudzą własność i zostawiać w nędzy masę rodzin, które żywiła wielka kuchnia kapituły!...
Kiedy żałobne przypuszczenia ogrodnika zaczęły się spełniać i kiedy Mendizabal wydał dekret, obalający poddaństwo, kardynał Inguanzo, zamurowany w swoim pałacu przez liberałów, podobnie, jak jego poprzednik przez absolutystów, postanowił umrzeć, by nie być świadkiem potwornych zamachów na mienie kościelne. Estaban, który, jako biedny ogrodnik, nie mógł sobie pozwolić na na śladowanie kardynała, żył dalej; ale odczuwał codziennie nowe zmartwienia, dowiadując się, że za sumy zrabowane niektórzy umiarkowani, ci, którzy wysłuchiwali nawet Wielkiej Mszy, nabywali już to dom, to ogród, to łąki pastewne, a wszystko należące niegdyś do kościoła prymasowskiego, teraz zaś wpisane na listę dóbr narodowych. „Zbóje“! Ta nieskończona ilość sprzedaży na licytacyi, rozdrabniająca dobra kościelne, do takiej rozpaczy doprowadzała Estabana, jakgdyby widział zbirów, wpadających do jego własnego mieszkania na Claveriasie, grabiących meble rodzinne, do których były przywiązane jakieś wspomnienia o przodkach.
Była chwila, że chciał porzucić swój ogród