Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Katedra cz. 1.djvu/54

Ta strona została przepisana.

klasztoru górnego, która do wściekłości doprowadzała Srebrną pałkę — księdza wyznaczonego przez rząd i policyę dla tego plemienia, osiadłego pod dachami — ubóstwiała młodego Gabryela, jak cud jaki. Zanim zaczął dobrze chodzić — umiał już czytać. W siódmym roku życia uczył się już łaciny, którą pojmował tak łatwo, jakby była jego rodowitym językiem; w dziesiątym roku prowadził dyskusye z duchownymi, którzy — znajdowali przyjemność w opanowaniu mu.
Stary Estaban, coraz słabszy i coraz bardziej zgarbiony, uśmiechał się z zadowoleniem, patrząc na swoje ostatnie dzieło. „Będzie chwałą domu. To dziecko jest Luna: może sięgać wszędzie bez obawy, ponieważ miał nawet papieżów w rodzinie”.
Kanonicy przed zaczętem nabożeństwem zabierali uczniów do zakrystyi i tam wypytywali ich o postępy w nauce. Pewien ksiądz z biura arcybiskupa przedstawił Gabryela kardynałowi, który, usłyszawszy jego odpowiedzi, dał mu garść migdałów i nadzieję stypendyum na ukończenie seminaryum.
Lunowie i ich bliżsi i dalsi krewni, którzy składali prawie całą ludność klasztoru górnego, ucieszyli się bardzo z tej łaski: Gabryel mógł być tylko księdzem. Dla tych ludzi, od samego urodzenia, przyrośniętych do katedry, jak mech do kamieni, dla ludzi, którzy uważali biskupów toledańskich za najpotężniejsze po papieżu istoty na świecie — jedyne miejsce dla człowieka zasługi było w kościele.
Poszedł więc do seminaryum, a wszystkim na Glaveriasie zrobiło się nagle pusto. Odjazd Gabrye-