Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Katedra cz. 1.djvu/55

Ta strona została przepisana.

la zakończył te czuwania, podczas których oddźwierny, zakrystyan i inni urzędnicy katedry, słuchali, jak uczeń dźwięcznym i czystym głosem, z wdziękiem anioła, czytał to żywoty świętych, to dzienniki katolickie, przychodzące z Madrytu, to Don Quijot’a, oprawionego w pargamin, drukowanego według starej ortografii — cennej pamiątki, przechodzącej u Lunów z ojca na syna — z pokolenia na pokolenie.
Życie Gabryela w seminaryum było monotonnem i pospolitem życiem pracowitego studenta: zwycięstwa, odnoszone w dysputach teologicznych, nagród poddostatkiem, zaszczyt świecenia przykładem kolegom. Od czasu do czasu któryś z kanoników, profesorów seminaryum wstępował do ogrodu klasztornego.
— Wasz chłopiec prowadzi się dobrze, Estabanie. Uczy się najlepiej — a w dodatku jest skromny, pobożny, jak święty. Będzie pociechą waszej starości.
Ogrodnik kręcił głową. Tryumfy dziecka dojrzy tylko z nieba, jeśli Bóg go tam powoła. Umrze, zanim zacznie się chwała syna, ale to nie martwił go. Inni będą się radowali ze zwycięstwa, inni będą dziękowali Panu za dobrodziejstwa.
Wyższe wykształcenie, teologia, prawo kanoniczne, wszystko było tylko zabawą dla młodzieńca, którego nadzwyczajne zdolności zadziwiały nauczycieli.
Z powodu tego przedwczesnego rozwoju porównywano go z najsławniejszymi ojcami Kościoła. Wkrótce miał skończyć studya i przypuszczano, że