Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Katedra cz. 1.djvu/61

Ta strona została przepisana.

władcy, przypomnimy kardynała Mendoza, który przyjmuje udział w bitwie pod Toro, w zdobycia Grenady i który następnie rządzi krajem i w końcu Iiménez de Cisneros, który, nie mając już więcej Maurów do zwalczania na swoim półwyspie, przebywa morze i idzie na Oran, grożąc krzyżem, przemienionym w broń zaczepną.
Po orłach następują ptaki domowe. Po arcybiskupach w hełmach i kolczugach idzie szereg arcybiskupów bogatych i kochających się w przepychu. Ich zapał wojowniczy ogranicza się do pieniactwa, gdyż bez przerwy procesują się z miastami, z korporacyami i osobami prywatnemi, żeby utrzymać olbrzymią fortunę, zdobytą przez poprzedników. Hojni, jak Tavera, wznosili pałace, protegowali Greea, Bezzugnete’a i innych artystów, tworzyli w Toledo odrodzenie, które było jak echem Odrodzenia włoskiego. Skąpcy, jak Quiroga, obrzynali dochody przepysznej świątyni i zostawali bankierami królów, pożyczając miliony dukatów monarchom niemieckim, którzy, władając olbrzymiem państwem, gdzie słońce nigdy nie zachodziło, zmuszeni byli uciekać się do żebraniny skoro tylko galiony hiszpańskie nie wracały dość prędko z Ameryki.
Katedra była dziełem tych książąt Kościoła. Każdy zostawił na niej piętno swojego charakteru. Najtwardsi — wojownicy zrobili jej szkielet górę kamieni i las drzew, które tworzyły podwaliny, wykształceńsi, ci, którzy przyszli w epoce wyrobienia smaku, powstawiali kraty przedziwnie wykonane, portyki — prawdziwe koronki z kamienia, obrazy