Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Katedra cz. 1.djvu/65

Ta strona została przepisana.

tego efektu teatralnego, który niepokoił pobożnych; inni twierdzili, że zbuntowani żołnierze, wrogowie konstabla, połamali automat na drobne szczątki. Widziana na zewnątrz, kaplica Lunów ze swoiemi grubemi, zębatemi wieżami przypominała fortecę, oddzieloną od katedry. Chociaż rodzina i krewni Gabryela uważali tę kaplicę za swoją, on miał daleko więcej przywiązania do sąsiedniej, św. Ildefonsa, w której znajdował się grobowiec kardynała Albornoza. Z całej przeszłości katedry najwięcej pociągała go romantyczna postać tego prałata-wojownika, przyjaciela literatury i sztuki: Hiszpan z urodzenia, a Włoch ze zwycięstw. Kardynał spoczywał w bogatym grobie z marmuru, który lata powlokły szkliwem, nadały blask i słodki odcień bursztynu. Niewidzialna dłoń wieków, dotykając oblicza leżącej postaci, zniszczyła i przypłaszczyła nos, co nadało wojowniczemu arcybiskupowi wyraz mongolskiego okrucieństwa.
Cztery lwy czuwały nad śmiertelnymi szczątkami. Wszystko w tym człowieku było niezwykłe i awanturnicze, nawet śmierć. Ciało jego sprowadzono z Włoch do Hiszpanii. Wśród modlitw i śpiewów niosły je masy ludności, które przybiegały na miejsca pochodu pogrzebowego gorliwie, by uzyskać odpusty papieskie. Powrót zmarłego do ojczyzny trwał miesiące całe; dobry kardynał przebywał drogę powoli, z kościoła do kościoła, poprzedzany przez malowanego Chrystusa, który dziś jeszcze zdobi jego kaplicę. Idąc, rozpraszał na klęczące tłumy zapach zabalsamowanego ciała.
Dla Don Gila de Albornoz nie istniały rzeczy