niemożliwe. Prałat ten był mieczem apostoła, który przyszedł na świat by nakazywać wiarę. Uciekając przed Don Pedrem Okrutnym, schronił się do Avinionu wraz z innymi sławniejszymi wygnańcami. Rezydowali tam wtedy papieże, wygnani przez lud, który, na głos trybuna swego Rienzi’ego zamarzył o odbudowaniu starożytnej respubliki konsulów. Ale Don Gil nie był to człowiek, któryby mógł się długo bawić na wesołym dworze prowansalskim. Pod kapą kapłana nosił kolczugę, jak prawdziwy arcybiskup toledański i, z braku Maurów, zapragnął zabijać heretyków. Pojechał do Włoch, by zorganizować i dowodzić wojskiem kościoła. Awanturnicy Europy i bandyci włoscy stworzyli jego armię; ogniem i mieczem niszczył wsie, rabował miasta w imię pana swojego pontyfikalnego władcy. I wkrótce wygnańcy z Awiniona mogli zająć nazad swój tron w Rzymie. Po wyprawach tych, które papieżom oddały połowę Włoch, kardynał bogaty, jak król, ufundował w Bolonii sławne „Collegium hiszpańskie”. Kiedy papież, wiedząc o jego grabieżach, kazał mu zdać rachunki, dumny Don Gil zawiózł do Rzymu wóz, naładowany kluczami:
— Są to klucze miast i zamków, które zdobyłem dla papiestwa — powiedział z pychą. — Oto moje rachunki.
Nieprzeparty urok, jaki mężowie wojny wywierali na charaktery słabe, pociągał Gabryela do kardynała Albornoza, tembardziej, że ta dzielność i duma duszy były udziałem sługi kościoła. Dlaczego w naszej epoce niewiary nie spotykamy takich ludzi, którzy mogliby być odnowicielami katolicyzmu?
Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Katedra cz. 1.djvu/66
Ta strona została przepisana.