Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Katedra cz. 1.djvu/82

Ta strona została przepisana.

to potwierdzać cudów, ta potrzeba usprawiedliwiania ich niejasnemi dowodzeniami, żeby nikt nie mógł twierdzić, że realizm faktów nadprzyrodzonych nie może podlegać dyskusyi.
Po upływie kilku miesięcy Gabryel rzucił spokojne miejsce w księgarni religijnej. Sława humanisty doszła do jednego z wydawców Sorbony, drukującego dzieła klasyczne; tak więc przeszedł do quartier des Ecoles, żeby robić korekty łacińskie i greckie. Zarabiał dwanaście franków dziennie, o wiele więcej niż kanonicy Toledańscy, których uposażenie wydawało mu się niegdyś książęcem. Mieszkał w małym hoteliku studenckim niedaleko szkoły medycznej.
Gwałtowne dysputy zbierających się na wieczorne zebrania mieszkańców pensyonatu nauczyły Gabryela tyleż, co przeklęte dzieła naukowe. Towarzysze pożyczali mu książki, wskazywali autorów, których mógł studyować po wieczornych zajęciach w bibliotece św. Genowefy.
Przez dwa lata przeczytał niezliczoną liczbę tomów, co nie przeszkadzało mu od czasu do czasu brać udziału w różnych wycieczkach przyjaciół i wmieszać się wraz z nimi w wesołe studenckie życie. Powycierał łokcie swych rękawów na stołach piwiarni; Mimi Murger’a przeszła wiele razy przed jego oczyma mniej melancholijna, niż w dziele poety; miał swoje niedzielne idylle w podmiejskich laskach. Nie miał jednakże kochliwego temperamentu. Ciekawość, zapał do wiedzy górowała w nim nad zmysłowemi zachciankami. Po małych rozpustach wracał odświeżony do pracy