wszystko poznać, nie pozwalały mu na żadne złudzenia: skończy tak, jak biedna Łucya.
Koło dwóch lat pozostawał w Montjuich z powodu sprawy z bombami, sprawy, w której nie brał najmniejszego udziału. A kiedy wreszcie sędziowie obwieścili mocno spóźniony wyrok — z więzienia poszedł na wygnanie do obcych krajów. Nie zadowolono się gromadnem rozstrzelaniem winnych — wygnano również gromadnie niewinnych.
Gabryel powrócił do Anglii. Ale klimat Londynu był zgubny dla wyniszczonego organizmu. Musiał powrócić na ląd stały, lecz tu życie stało się niemożliwe: gnany bez przerwy przez policyę, zatrzymywany z powodu najsłabszego podejrzenia i odprowadzany do granicy, wiódł w końcu XIX wieku życie koczującego nomada — a bieda i choroba czyniła je wprost nie do zniesienia. Zresztą był zwyciężony; odwaga opuściła go. W swem strapieniu przypomniał sobie o tych miejscach tak cichych, gdzie przeszły szczęśliwie lata jego dzieciństwa; przypomniał sobie braci, którzy go niegdyś tak bardzo kochali i postanowił potajemnie wrócić do Toledo, gdzie Claverias stanie się jego ostatniem schronieniem. Jego ostatniem pragnieniem było czekać tam na godzinę śmierci; przed progiem klasztoru zostawi bunty, które ściągnęły na niego nieubłaganą nienawiść społeczeństwa. Przestanie myśleć, przestanie mówić; zacznie wdychać, jak balsam usypiający, słodki, trochę mdły zapach starych kamieni.
Pierwszą osobą, którą Gabryel co dzień spotykał, wychodząc z klasztoru nieco po zachodzie