Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Katedra cz. 2.djvu/130

Ta strona została przepisana.

czystego obchodu święta Wniebowzięcia Najświętszej Panny i Jego Eminencya, który, żeby nie widzieć członków kapituły, od kilku miesięcy nie schodził do Katedry, objawił, że będzie brał udział w ceremonii. Wszyscy mówili o tem tajemniczo, przejęci strachem; czem bliżej było piętnastego sierpnia, tem więcej drżeli kanonicy, myśląc o twardych, pogardliwych spojrzeniach, jakimi obdarzy ich zagniewany prałat.
Gabryela mało obchodziło to wszystko. Prowadził dziwny tryb życia; większą część dnia spał, żeby się przygotować do męczącej straży nocne]. Obecnie odbywał ją sam. Stary Fidel zachorował, a Gabryel, nie chcąc, żeby skarb odebrał biedakowi jego nędzną pensyę, nie upominał się o drugiego towarzysza.
Potrochu przyzwyczaił się do nocnej ciszy w katedrze. Bojąc się, by sen nie pokonał go, czytał przy świetle latarni książki, znalezione na Claveriasie — nudne traktaty, w których Opatrzność grała zawsze pierwszą rolę; życie świętych, zajmujących go swoją przedziwną naiwnością i wreszcie Don Quijota Lunów, tyle razy odczytywanego w dzieciństwie.
Święto Matki Boskiej obchodzono tak, jak zazwyczaj. Wyjęto z kaplicy słynny posąg i postawiono go na głównym ołtarzu. Przybrano go w drogocenny płaszcz, przechowywany przez cały rok w Skarbcu. Płaszcz, naszyty masą kamieni, błyszczał, jak gwiazdy, przy migotliwym blasku nieskończonej ilości świec.
Na chwilę przed nabożeństwem kanonicy w czer-