Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Katedra cz. 2.djvu/138

Ta strona została przepisana.

chali się, śmieli i rzucali ukradkiem spojrzenia na Najświętszą Pannę — poczem spoglądali tajemniczo po sobie. Całe to zachowanie mocno dziwiło Gabryela.
— Widać, żeście pili — powiedział ze słodyczą — To źle, pijaństwo poniża biedaków.
— Oh, to tylko dziś, stryju — zawołał Perrero. — Dziś dzień jest niezwykły. To tak przyjemnie, kiedy się widzi, jak bogacz wyciąga nóżki... Wiesz, że lubiłem Don Sebastiana, ale pomimo to, nie gniewam się, że kardynał poszedł na pastwisko niebieskie. Jedyna to radość nędzarzy, że śmierć i najwyższych nie uszanuje.
— Pij za jego zdrowie! — drwił dzwonnik, wyciągając butelkę. — Nasze szczęście, że pijemy tu zdrowi i weseli, gdy on będzie leżał w czterech deskach, a ja uraczę go wspaniałem dzwonieniem.
Tato napił się i oddał butelkę szewcowi, który i tak zdawał się być najwięcej z nich trzech pijany. Cichy, z ogniem w oczach rzucał wokoło dzikie spojrzenia, nie odpowiadając na zadawane pytania.
Dzwonnik przeciwnie był o wiele wymowniejszy, niż zazwyczaj; mówił o majątku kardynała, o Donnie Vizytacyi, która leżeć będzie na złocie, o kanonikach, po większej części bardzo zadowolonych ze śmierci zwierzchnika. Przerywał tylko po to, by pić; potem oddawał butelkę towarzyszom. Odór alkoholu rozszedł się w tem powietrzu, przesiąkniętem wonią kadzideł.
Przeszła tak blizko godzina. Mariano kilkakrotnie ucinał rozmowę, jakgdyby chciał coś wa-