Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Katedra cz. 2.djvu/141

Ta strona została przepisana.

Z nauki jego wynieśli tylko to, że są nieszczęśliwi i że nie chcą być nimi więcej. Jeśli polepszą w jakikolwiekbądź sposób swoją dolę, pozostanie dla nich rzeczą najzupełniej obojętną, że większa część im podobnych biedaków, będzie w dalszym ciągu cierpiała nędzę; że ogłupienie, łzy, ból i głód będą ciągle królowały na ziemi. Więc wynikiem jego propangandy miał być tylko rozkład moralny. Uczniowie jego byli takimi samymi ludźmi, jak inni. Gdzież znajdzie człowieka wyższego, człowieka uszlachetnionego przez kult rozumu, spełniającego dobro nie w nadziei nagrody, zdolnego do wszelkich poświęceń w imię braterstwa — tego człowieka-boga, ozdobę przyszłości!...
— Nie traćmy czasu — powtarzał dzwonnik. — Pięć minut nam wystarczy, a potem w drogę.
— Nie, nie — powiedział mocno Gabryel. — Nie, wy tego nie zrobicie. Wielką sprawia mi boleść przypuszczenie, że zechcę być waszym wspólnikiem.
— Dosyć, Gabryelu — przerwał ostro dzwonnik. — Przyszliśmy zaproponować ci dobry interes, odpowiadasz nam obelgą. Nie będziemy więcej o tem mówili. Zamilcz i idź za nami; siłą zaprowadzimy cię do szczęścia. Naprzód towarzysze!
Trzej ludzie podnieśli się i zbliżali do kraty. Tato popchnął podwoje i te otwarły się.
— Zatrzymajcie się — zawołał Gabryel energicznie. — I, zrozumiawszy, że nic nie odwiedzie ich od wstrętnego zamiaru, stanął między nimi i ołtarzem. Ale dzwonnik odepchnął go ze słowami: