Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Katedra cz. 2.djvu/15

Ta strona została przepisana.

dowała, katedry, wynagradzana tylko miską strawy i błogosławieństwem biskupa. I podczas tego, kiedy wy, istoty z ciała, nie mogąc obejść się bez pożywienia, oszukujecie żołądki wasze, waszych żon i dzieci kartoflami i chebem — tam na dole posągi drewniane stoją w złocie i perłach w bezmyślnym przepychu, a wam nie przyjdzie nigdy na myśl zapytać, dlaczego ten martwy przedmiot, nie odczuwający żadnych potrzeb, jest tak bezprzystojnie bogaty, a wy, którzy macie te potrzeby, żyjecie w nędzy i w ciągłym braku.
Słuchacze spojrzeli po sobie ze zdumieniem, jakgdyby słowa te nagle otwarły im oczy. Po krótkiej chwili niepewności i prawie przestrachu, oblicza ich rozpaliły się płomieniem wiary.
— Jednakże to prawda — powiedział dzwonnik ponurym głosem.
— Tak, to prawda — powtórzył szewc, kładąc w tę parę wyrazów całą gorycz pracowitego żywota. Ciągnął on go mozolnie wraz z rodziną, wzrastającą z roku na rok, nie mając żadnych innych środków, oprócz pracy, którą nie był w stanie ich wyżywić.
Sagraria milczała, nie zawsze rozumiejąc dowodzenia swego stryja; przyjmowała je pomimo to, jak zbawienne prawdy, ponieważ pochodziły od niego i dla uszu młodej kobiety miały tony przedziwne.




Sława, jaką wyrobił sobie Gabryel, przedostała się wkrótce do wszystkich niższych urzędników