Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Katedra cz. 2.djvu/17

Ta strona została przepisana.

13 która nie miała odwagi okazywać mu dumy, pomimo jego skromnych sukni.
— Ma bardzo dobry wygląd — mówiła do kobiet Claveriasu z zapałem, jaki wzbudzali w niej wszyscy mężczyźni. — Przyjemnie jest patrzeć na nich, jak chodzą z Don Gabryelem i słuchać ich rozmawiających w klasztorze. Mają chód i postawę wielkich panów. Matka nazwała go Marcinem z pewnością dla jego podobieństwa do św. Marcina, namalowanego przez malarza Greco, którego obraz jest nie wiem już w jakim Kościele.
Oczarowanie Don Antolina było rzeczą o wiele trudniejszą — pożyczający musiał dołożyć wiele starań, by ugłaskać skąpca, gniewającego się, jeśli nie oddawano mu na czas maleńkich pożyczek. W manii nadawania sobie powagi, Srebrna-Laska znajdował przyjemność w narzucaniu swej woli temu człowiekowi, który był takim samym, jak on księdzem; chciał, żeby widziano na Claveriasie, że przewodzi nietylko motłochowi. Don Martin był w jego oczach zwyczajnym sługą w sutannie, kteremu on, pod różnymi pretekstami, kazał zjawiać się każdego popołudnia. Odczuwał dziwną satysfakcyę, zatrzymując go godzinami całemi przed swem mieszkaniem i zmuszając do słuchania.
Niekiedy Gabryel, mając współczucie dla tej zależności moralnej, w jakiej żył biedny człowiek, porzucał siostrzenicę, aby towarzyszyć mu w spacerze po galeryach Klasztoru. Przyjaciele natychmiast przyłączali się do nich; najpierw dzwonnik, następnie kalkancista, potem niższa służba kościoła; Perrero lub szewc powiększali koło, którego śro-