Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Katedra cz. 2.djvu/34

Ta strona została przepisana.

w końcu wygnano, schronił się do nas, gdzie znalazł grunt dobrze przygotowany. Ten posiew, przyniesiony z zewnątrz, w krótkim czasie dał nam olbrzymi las, las Inkwizycyi i fanatyzmu, który przetrwał jeszcze do naszych czasów. Nowożytni drwale mogą las ten wycinać, ale są zamało liczni i upadną pod brzemieniem; ramię człowieka jest za słabe, by zwalić czterowiekowe pnie. Tylko ogień, jeden tylko ogień jest w stanie zniszczyć tę przeklętą roślinność...
Don Antolin otworzył osłupiałe oczy, nie oburzał się. Słowa Gabryela przygnębiły go.
— Och, moje dziecko, jesteś więcej zielonym[1], niż przypuszczałem. Pomyśl o miejscu, w którem jesteś i uważaj na to, co mówisz. Jesteśmy w kościele prymasowskim Hiszpanii.
Ale przerażenie starego księdza podnieciło tylko Gabryela. Dowodził dalej:

— Tak, Filip II był Niemcem z krwi i kości. Ta milcząca powaga, ta powolna, przenikliwa inteligencya nie miały nic hiszpańskiego, pochodziły z Flandryi. Obojętność, z jaką przyjmował najdotkliwsze dla kraju niepowodzenia, była obojętnością cudzoziemca, którego nic nie wiązało z ziemią. „Wolę panować nad trupami, niż nad heretykami” — mawiał. I rzeczywiście hiszpanie byli wówczas trupami, skazanymi na bezmyślność, albo na ukrywanie swych myśli. Wszystkie dawne zajęcia znikły. Jedynym środkiem utrzymania po za służbą kościel-

  1. Verde — za swobodny, cyniczny w określeniu popularnem.