Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Katedra cz. 2.djvu/43

Ta strona została przepisana.

narody Azyi i Oceanii: teraz nikt tego nie uniknie. Ale my idziemy z biegiem wody leniwie, bez własnej inicyatywy; idziemy naprzód nie przez własną żywotność, ale silą prądu, gdy tymczasem narody sąsiednie płyną same i ciągle nas wyprzedzają.
— Czem przyczyniliśmy się do postępu? Nasze drogi żelazne, nieliczne i źle obsłużone, zbudowali cudzoziemcy, są też ich właścicielami. Trawa dalej zarasta między szynami, co dowodzi, że w dalszym ciągu dogorywamy w zupełnym bezwładzie ducha jak za czasów, kiedy znaliśmy tylko wozy i dyliżanse. Najważniejszy przemysł, kopalnie są w rękach cudzoziemców; a przynajmniej cudzoziemcy nimi rządzą dzięki swym kapitałom. Wytwórczość krajowa wegetuje w cieniu barbarzyńskiego protekcyonizmu, wywołującego drożyznę produktów i partactwo w robocie. Pomimo to nie ma kapitału. Po wsiach chowają srebro po dawnemu w garnkach; w miastach, jak niegdyś, posługują się lichwą. Najśmielsi odważają się na kupowanie papierów procentowych, a rząd rabuje w dalszym ciągu dochody państwa, pewny, że znajdzie zawsze chętnych wierzycieli; pyszni się z tego kredytu, uważając go za dowód dobrobytu narodowego.
— Hiszpania posiada dwa miliony hektarów ziemi nieuprawnej, dwadzieścia sześć milionów hektarów ziemi jałowej a tylko milion nawodnionej. Troska o uprawę ziemi jałowej, wkrótce jedynego źródła naszego rolnictwa, objawia się ciągle w fanatyzmie, mającym więcej zaufania do modlitw o deszcz z nieba niż do wysiłków ludzkich. Rzeki biegną do morza przez wsie, suszą spalone; a zimą