Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Katedra cz. 2.djvu/45

Ta strona została przepisana.

conych, nie posiada innych książek, prócz podręczników z dziecinnych lat, a o zwycięstwach myśli ludzkiej dowiaduje się z dzienników.
— Rodzice, chcąc jaknajprędzej zapewnić przyszłość swych synów, posełają ich do publicznych zakładów naukowych, skoro tylko nauczą się mówić. Student-człowiek, student, który osiągnął pełnię intelektualnego rozwoju, u nas nie istnieje: Uniwersytety zapełnia młodzież podrastająca, a kolegia — dzieci w krótkich spodenkach.
— Hiszpan goli się po raz pierwszy, kiedy już jest licencyatem i ma zostać doktorem. Dzieci otrzymują chrzest nauki w wieku, w którym w innych krajach bawią się jeszcze w bąka. Tacy stają się „inteligencyą“, na którą spada obowiązek rządzenia krajem. — Inteligencyą, która jutro da nam ze swego grona prawodawców i ministrów. Czyż to nie jest śmieszne?
Gabryel nie śmiał się jednak. Srebrna-Laska i inni przyklaskiwali jego słowom. Krytykowanie czasów teraźniejszych napełniało zawsze radością serce starego księdza.
— Jakimże u licha jesteś człowiekiem? — mówił do Gabryela. — W szaleństwie swojem napadasz na cały świat.
— Kraj nasz jest wycieńczony, Don Antolinie. Nic tu nie trzyma się na nogach. Liczba miast, które zniknęły od czasu naszego upadku, jest nieźliczona. Gdzieindziej zachowują z pietyzmem ruiny przeszłości, jak kamienne karty, zapisywane przez historyę; w naszym kraju, gdzie kwitły wszystkie sztuki Europy — romańska, bizantyjska, arabska, mu-