czeństwie, na jakie naraził się, wypowiadając tak swobodnie swoje idee. Obawiał się, że zostanie wydalony z Katedry i znów zacznie awanturniczą wędrówkę po świecie. Wyrzucał sobie zwyczaj napadania na stare przesądy — Poco wstrząsać pojęciami tych biedaków?... Cóż zaważy w odrodzeniu ludzkości nawrócenie kilku istot, przywiązanych do przeszłości, jak ślimaki do skały.
Przytem brat jego, Estaban, wyszedłszy z lodowatej niemoty, w której zamknął się od czasu powrotu Sagrarii, doradzał ostrożność. Don Antolin doniósł mu i powtórzył po swojemu słowa Gabryela.
— Ma pojęcia dyabelskie — mówił stary — i wygłasza je niewzruszenie w naszym świętym domu, jak gdyby znajdował się w jednym z tych piekielnych zagranicznych klubów. Gdzież to bywał twój brat, żeby nauczyć się podobnych rzeczy? Nigdy nie słyszałem nikogo, wygłaszającego takie herezye... Powiedz mu, że zapomniałem o wszystkiem, ponieważ znam go od dziecka, ponieważ był chwałą naszego seminaryum, a głównie dlatego, że, przy obecnym stanie jego zdrowia, wyrzucenie go z Katedry byłoby nieludzkiem. Lecz skandal podobny nie może się powtarzać. Niech schowa te potworności dla siebie, jeśli mu tak zależy na zatraceniu duszy; lecz tu, a szczególniej wobec tutejszych ludzi ani słowa więcej, słyszysz?... Meetingi w kościele prymasowskim, nie, tego już za wiele! Wreszcie brat twój mógłby pamiętać, otem, że je chleb kościoła, bo przecież kościół żywi ciebie. W tych warunkach niechętne mówienie o najmądrzejszem dziele Boga nie bardzo jest uczciwe.
Strona:Vicente Blasco Ibáñez - Katedra cz. 2.djvu/48
Ta strona została przepisana.